logo
 

Katoflix

A
A
A
 
Piotr Jordan Śliwiński OFMCap, Elżbieta Kot, Dominika Kozłowska
Grzechy w kratkę
Sumienie zafałszowane
 
Człowiek ma tendencję do znieczulania tego bólu oskarżenia, do swoistej anestezjologii moralnej.
 
Często można spotkać się z argumentem: „Nie żałuję tego, co zrobiłam, bo moje sumienie mi tego nie wyrzuca”. Jak można poznać, że ktoś rzeczywiście kieruje się głosem sumienia, a nie szuka usprawiedliwień?
 
Zwykle rozpoznaje się to w trakcie wyznania grzechów. Penitent wyznaje grzechy i gdy dodaje do każdego z nich usprawiedliwienie lub – co gorsza – zaczyna wymieniać grzechy cudze, wtedy spowiednik musi interweniować, przypominając o sensie sakramentu pokuty: wyznaniu własnych grzechów i prośbie o Boże przebaczenie dla siebie samego. Wspominałem już o konieczności formowania sumienia. Co to znaczy? Z praktycznego punktu widzenia między innymi to, że osoba jest gotowa brać pod uwagę osąd moralny innych ludzi i Kościoła. Zatem jeśli dzisiaj lekarz dokonujący aborcji będzie się tłumaczył, że nie wiedział, iż to jest grzech, to znając wysiłek polskiego Kościoła w propagowaniu tej wiedzy w ostatnich dziesiątkach lat, trzeba przyjąć przynajmniej zawinioną niewiedzę. Ten lekarz nie podjął nawet podstawowego formowania sumienia. Sumienie – jak przypomina o tym Veritatis splendor – potępia czyn zły moralnie.
 
„Podobnie jak samo prawo naturalne i każda wiedza praktyczna, także sąd sumienia ma charakter imperatywny: człowiek powinien działać zgodnie z nim. Jeżeli działa wbrew temu sądowi albo jeśli popełnia określony czyn nie będąc pewnym, czy jest on słuszny i dobry, zostaje potępiony przez własne sumienie, stanowiące bezpośrednią normę osobistej moralności. Godność tej rozumowej instancji oraz autorytet jej głosu i osądów wypływają z prawdy o moralnym dobru i złu, w którą sumienie ma się wsłuchiwać i ją wyrażać. Prawdę tę wskazuje »prawo Boże«, uniwersalna i obiektywna norma moralności. Sąd sumienia nie ustanawia prawa, ale poświadcza autorytet prawa naturalnego i praktycznego rozumu w odniesieniu do najwyższego dobra, które pociąga człowieka, tak że przyjmuje on jego przykazania: »Sumienie nie jest więc autonomicznym i wyłącznym źródłem stanowienia o tym, co dobre i złe; głęboko natomiast jest w nie wpisana zasada posłuszeństwa względem normy obiektywnej, która uzasadnia i warunkuje słuszność jego rozstrzygnięć nakazami i zakazami, leżącymi u podstaw ludzkiego postępowania«„ (Jan Paweł II, Veritatis splendor, 60).
 
Człowiek ma tendencję do znieczulania tego bólu oskarżenia, do swoistej anestezjologii moralnej. Znieczulanie może mieć bardzo różne formy: od bagatelizowania grzechu, przez wskazywanie na jego powszechność, aż po popełnianie kolejnych grzechów, aby udowodnić sobie, że wyrzuty sumienia to bzdury. Przypomina mi się zdanie, bodajże Orestesa, z Much Jeana Paula Sartre’a: „Najpodlejszy jest ten, co skruchę czuje”. W takiej sytuacji trzeba zwykle długiego procesu, aby zrezygnować ze znieczulania. Bywa, że decydującym momentem jest doświadczenie konsekwencji swych grzechów dla siebie bądź innych osób.
 

Jaki jest cel formowania sumienia? Do czego ma ono zmierzać?
 
Do ukształtowania prawego sumienia. Brak takiej formacji sprawia, że często oceny moralne są wydawane na podstawie zupełnie nieewangelicznych norm i zasad. Na kształtowanie hierarchii wartości oraz ocen moralnych mają wtedy zdecydowany wpływ stereotypy funkcjonujące w jakiejś grupie społecznej, na przykład: „Państwowe to nasze, zabrać coś państwowego to nie grzech”, albo propagowane przez popkulturę hasło, że głębokie uczucie usprawiedliwia wszystko – „kochamy się”.
 

Posługiwanie się w życiu stereotypami jest objawem kłopotów z sumieniem?
 
Jednym z objawów. Najtrudniejsze jest jednak zafałszowanie sumienia wynikające z nieprzyjęcia Chrystusa jako Pana i Zbawiciela, czyli z rozumienia swojej wiary jako ograniczonego sektora życia, a nie jako fundamentalnego odniesienia całego życia człowieka do Boga. Akceptacja pewnych zasad, na przykład niektórych przykazań – choćby szacunku wobec rodziców czy świętowania niedzieli – i skrupulatne rozliczanie się z ich przestrzegania łączy się z odrzuceniem innych lub ich subiektywną interpretacją. Dotyczy to choćby życia seksualnego albo poszanowania zdrowia i życia swojego oraz innych.
 
Zdarza się także tendencja do usprawiedliwiania się. Ktoś ma świadomość złego czynu, ale ból wyrzutów sumienia i wstydu łagodzi zasadniczo przez szereg usprawiedliwień. Nawet jeśli są one prawdziwe, to często między nimi ginie to proste wyznanie syna marnotrawnego: „Ojcze, zgrzeszyłem”. I to nieraz jest bardzo trudne: ktoś będzie się usprawiedliwiał, że nie może iść w niedzielę na Mszę, bo to, bo tamto. Ale gdyby zacząć go pytać: „No, a powiedz mi, ile masz czasu wolnego, żeby na przykład oglądać telewizję?”, to nagle się okazuje, że ma tego czasu wolnego dużo, ale zbudował sobie takie systemy samousprawiedliwienia, że sam nie może się za bardzo w tym połapać.
 

Czyli to zafałszowanie sumienia może być dziełem danej osoby, właśnie w szukaniu usprawiedliwień, w utwierdzaniu się w pewnych przekonaniach…
 
… albo wpływem środowiska.
 

Pamiętam, że na katechezie w podstawówce sztandarowym przykładem zafałszowanego sumienia byli hitlerowcy, którzy kochali swoje rodziny i wobec bliskich zachowywali się jak normalni ludzie, ale jednocześnie potrafili z zimną krwią mordować Żydów.
 
Arcybiskup Giuseppe Casale, pisząc o wpływie nowej religijności na katolików, użył pojęcia podwójnej przynależności (doppia appartenenza). Zdarza się bowiem, że katolicy nie widzą przeszkód, aby uczestniczyć bez specjalnych konfliktów sumienia jednocześnie w życiu sakramentalnym i w rytuałach magicznych. Podwójna przynależność bywa zjawiskiem szerszym – dotyczy nieraz przynależenia człowieka do dwóch bądź więcej hierarchii wartości, w różnych sektorach życia. Na przykład, w życiu rodzinnym ktoś prezentuje zasady chrześcijańskie, jest przykładnym mężem i ojcem, a równocześnie w życiu zawodowym wyznaje inne zasady – wolno wszystko, aby osiągnąć jak najwyższy zysk ekonomiczny. Jest to często spowodowane naciskiem grupy społecznej, etosem obowiązującym w danym przedsiębiorstwie.
 
Znany socjolog Richard Sennett używa w innym kontekście określenia „człowiek elastyczny”. Myślę, że dzisiaj często zmusza się, a przynajmniej próbuje zmuszać innych do swoistej elastyczności moralnej, spychając przy tym obowiązywalność moralności chrześcijańskiej tylko do przestrzeni życia prywatnego, rodzinnego. Formacja chrześcijańska musi więc prowadzić do uformowania kręgosłupa moralnego, do – powiedziałbym – pewnej gęstości wewnętrznej nierozpuszczalnej w bardzo trudnej codzienności.
 
strona: 1 2 3 4 5 6 7 8 9



 
 
   Reklama   |   Wspomóż nas   |   Kontakt   |   Księga Gości   |   Copyright (C) Salwatorianie 2000-2022   |  Facebook